Ostatni raz na studenckich badaniach byłem w 2010 roku, a
odwiedziny w Starej Krobi to swego rodzaju "powrót do przeszłości". Choć
samą Biskupiznę odwiedzam po raz pierwszy i jestem tu w trochę innym
charakterze. Dzień zaczął się w Lesznie, skąd wyruszyłem rowerem do
Starej Krobi. Niby tylko 33 kilometry, ale aura okazała się mało
łaskawa. No, ale co to dla badacza. Wiejskie sklepiki zawsze sprzyjają
badaczom. Przerwy na lody, zimne napoje i łapanie cienia w
przysklepikowych ogródkach.
W końcu jednak docieram do Starej Krobi. Chwila relaksu,
studencki posiłek i ruszamy z Martą na podbój Biskupizny. W drodze
wspominamy różne wcześniejsze badania, wymieniamy doświadczenia, ale
celem jest oczywiście zdobycie informatora. Najpierw jednak konieczne są
odwiedziny w sklepie, bo niby już 17, ale słońce nie odpuszcza.
Niestety najbliższy sklep trzy kilometry od nas, a w dodatku nie w
naszym kierunku.
Po uzupełnieniu płynów i kalorii kierujemy się do
informatorów. Właściwie to kieruje nas zapytana mieszkanka jednej z wsi -
Tą drogą dojedziecie, cały czas jedźcie prosto! - zapewnia nas.
No to jedziemy. Droga nie wygląda źle. Niby kocie łby, ale
da się jechać. Problem w tym, że w pewnym momencie kamienie zamieniają
się w szuter, potem w łąkę, a na końcu w świeżo skoszone pole. A dalej
nie ma niczego, a właściwie jest... kanałek. W oczach stają mi badania
na Żuławach w 2008 roku. Tam również pewnego lipcowego dnia z koleżanką -
nomen omen - Martą, zabłądziliśmy między kanałami. Wtedy wychodzenie
trwało dwie godziny. Dziś udało się szybciej, po 20 minutach znajdujemy
drogę i trafiamy do informatorów.
A wywiad? Kto kiedykolwiek był na badaniach, wie, że
informatorzy są różni, rozmowy są różne. Tym razem rozmówców jest
trzech. Mąż, żona i ojciec kobiety. I każdy z nich jest inny. Ton
rozmowie nadaje mąż, żona raczej słucha, a dziadek wtrąca swoje uwagi.
Wywiad jest jednak niezły, prezentacja strojów ludowych, przypominanie
gwary. Klasyka etnografii. Jadnak największe wrażenie robi rodzinny
album prowadzony od lat dwudziestych z dokładnymi podpisami. Takie
znaleziska trafiają się rzadko, a dla mnie to drugi taki album, na który
udało się trafić. Niesamowite wrażenie.
To był intensywny dzień, ale było warto wrócić na chwilę w teren i przypomnieć sobie studenckie badania.
Rodzinny album, fot. B. Stańda
Korale po babci, fot. B. Stańda
Stop kopalni, fot. M. Machowska
Witacz, fot. M. Machowska
Potarzyca i sok z aronii [Zosia]
Są takie momenty w trakcie badań, kiedy uświadamiam sobie, że zaczynam odrobinę przywiązywać się do terenu. Tak też było w Potarzycy – niewielkiej wioski położonej kilka kilometrów od Krobi. Podczas drugiej wizyty zawędrowałam do domu, poleconego przez poprzednich rozmówców. Nie byłam wcześniej umówiona, poszłam „z marszu”.
– O, pani etnolog z Poznania! My się trochę pani spodziewaliśmy, mamy przygotowanych kilka zdjęć i pamiątek. Proszę wejść.
Takie powitanie wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Ale czemu się dziwić – sami mieszkańcy mówią, że gościnność jest cechą charakterystyczną dla tutejszych. Symbolem niemal. Na jednego z Potarzyczan mówili nawet Gościnny, bo prowadził kiedyś karczmę. Wspólne biesiadowanie nie jest zresztą tutaj czymś obcym. W nowo wyremontowanej świetlicy organizowany jest Dzień Babci i Dziadka, Wigilia czy inne imprezy związane z corocznymi świętami. Młodzi ludzie też dbają o wspólną przestrzeń i sami aranżują sobie czas – jakiś czas temu zajęli się salą nad OSP, gdzie stworzyli własnymi rękoma siłownię. Za budynkiem OSP i przyległym do niego sklepem dzięki inicjatywie Stowarzyszenia „Razem raźniej” zbudowano altanę, postawiono ławki i miejsce na ognisko – tak zwany gościniec.
Ja również doświadczyłam lokalnej życzliwości, bowiem wyjeżdżałam ze wsi nakarmiona przez rozmówców. Dostałam też własnej roboty sok z aronii. Nic, tylko jeździć i badać!
Monumentalne budynki gospodarcze, fot. Z. Lamprecht
Jeśli wpis robi Zosia to wiadomo, że jakieś zwierzaki muszą być ;-), fot. Z. Lamprecht
Praca wre, fot. Z. Lamprecht
Nówka-sztuka, fot. Z. Lamprecht
Gościniec w gościnnej Potarzycy, fot. Z. Lamprecht
Ongiś niedaleko Krobi, na tak zwanej Łysej Górze w wiosce Wymysłowo wznosiło się potężne zamczysko. Zamieszkiwał je pan możny wprawdzie i bogaty, ale skąpiec obrzydliwy. Miał on córkę jedynaczkę imieniem Dobruchna. Piękne to było nad podziw dziewczę i niezwykle dobre.Ojciec trzymał ją w zamknięciu srogim i nie pozwalał wychodzić poza mury zamku,obawiał się bowiem, że ktoś się w niej zakocha; wiana zaś skąpiec nie chciał nikomu dawać. Wieść o pięknej pannie rozeszła się jednak szeroko po okolicy.Wielu młodych rycerzy starało się o jej rękę, ale na próżno. Nie tylko, że nie ujrzeli Dobruchny, ale w dodatku stary skąpiec precz odpędzić ich kazał od progów zamkowych. Krążyli tedy dokoła i myśleli nad tym, jakby to się dostać do pięknej panny. Lecz nic wymyślić nie mogli. Tylko miejscowość, w której tyle czasu strawili myśląc, otrzymała nazwę Wymysłowo.
Wymysłowo znajduje się w połowie drogi między Krobią a Domachowem. Ze Starej Krobi, gdzie mieszkamy są tutaj niecałe 4 kilometry. Jadąc wojewódzką 434 pojedziemy przez Żychlewo i nacieszymy oczy widokiem niekończących się biskupiańskich pól. Od strony Domachowa pojedziemy nieco krócej i zobaczymy to legendarne miejsce, gdzie miała mieszkać piękna Dobruchna. Łysa Góra jest jednak o wiele mniejsza, niż wskazuje na to wymysłowska opowieść. Trudno wyobrazić sobie na niej potężne zamczysko. Tylko jej nazwa się zgadza i funkcjonuje do dziś, przypominając mieszkańcom wsi o miejscu w którym się niegdyś bawili.
Ze Starej Krobi do Wymysłowa można dojechać też na skróty przez pola. Dwukilometrowa trasa ma jednak do zaoferowania nieco więcej niż piękne krajobrazy z 434. Kilkaset metrów przed wsią, pośrodku niczego znajdują się cztery rzędy ogromnych lip, w których cieniu spoczywa historia miejscowości. To cmentarz ewangelicki, pozostałość po niemieckich osadnikach Wymysłowa. A raczej jego resztki. Połamane płyty nagrobne leżą w dwóch stertach a wykopane doły chowają się pod bluszczem, barwinkiem i pokrzywą. Jedni mówią, że Polacy, którzy sprowadzili się w te strony po wojnie zniszczyli niemieckie groby a części ogrodzenia cmentarza niektórzy wykorzystali w swoich gospodarstwach. Inni natomiast uważają, że to naukowcy prowadzący w Wymysłowie swego czasu badania archeologiczne zostawili cmentarz w opłakanym stanie. Nikt nie wie, co się tak naprawdę stało z miejscem, gdzie spoczywali Heinrich, Eva Dorothea, Willi i Gustav. Tylko lipy, ale one nic nam nie powiedzą.
Cmentarz ewangelicki, fot. K. Dziubata
Plony [Anna Weronika]
Plon niesiemy plon, z tych żychlewskich stron,
ten wianeczek ten kłosiany, złotą nitką przeplatany, plon niesiemy plon.
I po żniwach, i po dożynkach, a za chwilę będzie i po lecie... Kolejne dni na Biskupiźnie to nowe historie, nowe kontakty, godziny spędzone na poznawaniu skomplikowanego systemu pokrewieństwa (kuzyn męża mojej kuzynki z czwartej linii). Dożynki odbyły się tradycyjnie, tak jak zawsze. W kościołach w Krobi i Domachowie jeszcze je można było zobaczyć. A i my mamy swoje plony, a właściwie dary, którymi nas obdarowują gościnni mieszkańcy Biskupizny. Książki, zdjęcia, herbatki, jajka, ciasta. Obdarowuje nas i sama Biskupizna - wracając z wywiadu można skubnąć rumiane jabłko z rosnącego przy drodze drzewa. Bogata Biskupizna - bogata gościnnością i niekończącymi się historiami, które cierpliwie wysłuchujemy, nagrywamy i spisujemy.
Dożynkowy wystrój kościoła w Domachowie, fot. A. W. Brzezińska
Biskupianka, fot. A. W. Brzezińska
Wieniec z Potarzycy w krobskim kościele, fot. A. W. Brzezińska
Prezenty, fot. A. W. Brzezińska
I następne prezenty, fot. A. W. Brzezińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz