Mała wieś, do której wjeżdżamy przez przejazd kolejowy a chwilę później zamykają się za nami szlabany. Już z daleka zauważamy rozwieszony na płocie plakat głoszący hasło przeciwko budowie kopalni, odwraca on nawet naszą uwagę od sporej figury Jezusa ustawionej w centralnym punkcie wsi. Zauważamy matkę bawiącą się z dziećmi na trawie i postanawiamy przeprowadzić z nią wywiad. W trakcie wywiadu docieramy do tematu kopalni. Wywołuje on wiele emocji, mimo iż informatorka mówi nam, że sama nie posiada ziemi a dom, w którym mieszka jest tylko wynajęty, to i tak obawia się ona zmian w swoim otoczeniu. Po krótkiej rozmowie zostajemy wysłani do lokalnej młodej działaczki walczącej przeciwko dewastacji lokalnych krajobrazów. Czym prędzej się tam wybieramy. Zgadza się ona na rozmowę i gdy tylko pada słowo kopalnia dziewczyna zaczyna mówić coraz to bardziej emocjonalnie. Mimo to przytacza logiczne argumenty używając specjalistycznego języka, które przemawiają za jej racjami. Nie widzi ona żadnych korzyści płynących z budowy kopalni. Boi się o swoją ojcowiznę przekazywaną od pokoleń i o swoją przyszłość, bo to właśnie z gospodarstwem chciała ją powiązać. Jadąc dalej napotykamy uprzejmą starszą panią, która ugaszcza nas herbatą i wieloma słodkościami. Po bardzo długiej rozmowie dowiadujemy się, że pani uważa kulturę Biskupizny za upadającą, nie widzi by dawne tradycje i zachowania były kultywowane a ludzie coraz to bardziej się od siebie odwracają i nie mają kontaktu ze sobą. Podważa ona prace nad wskrzeszeniem regionalnej kultury, które przeprowadzone przed laty były przez postać otoczoną w okolicznych wsiach szacunkiem. Jednak, gdy docieramy do tematu kopalni mówi nam o obronie lokalnego krajobrazu, że jednak ludzie powinni zadbać o to by Biskupizna trwała, chociaż biologicznie, jeśli kultura zanika. Tak, więc w małej wiosce, o której sami mieszkańcy mówią, że niczym się nie wyróżnia a jedyną rzeczą charakterystyczną jest figura, która jest punktem orientacyjnym dla kurierów przywożących paczki do wsi. Mimo nie utrzymywania między sobą zażyłych kontaktów mają oni wspólne dobro, jakim jest ich region i są gotowi o to wspólne dobro walczyć.
Rębowo i różowy kapelusz [Kasia]
Już pierwszego dnia mojego pobytu na Biskupiźnie udało mi
się uczestniczyć w dożynkach: kościelnych w Domachowie oraz wiejskich w
Rębowie. O ile w tej pierwszej wsi mogłam zobaczyć Biskupian ubranych w
tradycyjne stroje z tego regionu w dosyć bogobojnej odsłonie, o tyle w Rębowie
pokazano mi jak wygląda współczesny Biskupianin, który lubi się bawić. Zarówno ja, jak i Ewelina z którą wybrałyśmy się na dożynki
wiejskie, byłyśmy pierwszy raz w Rębowie. Nie znając drogi prowadzącej na salę
wiejską (obok której dożynki miały się odbyć), postanowiłyśmy zapytać się o nią
jej mieszkańców. Podjechałyśmy więc rowerami do najbliżej znajdujących się nas
dwóch kobiet. Od tyłu wyglądały co najmniej zdumiewająco – jedna w różowej
garsonce z ogromnym, wściekle różowym kapeluszu, a druga również w pudrowym
kostiumiku oraz fikuśnie zawiązanej chustce na głowie. Z oddali panie sunące w
szpilkach po wiejskiej drodze wyglądały trochę komicznie, ale jednak wciąż
dostojnie. Wtedy pomyślałam, że może to być po prostu specyfika biskupiańskiej
mody, gdzie wciąż nie można się obyć bez bogatych zdobień i rzucających się w
oczy kolorów. Jaka była więc nasza konsternacja, gdy zapytałyśmy panie, czy na
pewno zmierzamy w dobrym kierunku, a obie panie odwróciły się w naszą stronę…
Okulary ze szkłami grubości denka od słoików i przerysowany makijaż zrobiły na
nas ogromne wrażenie i prawie odebrały nam mowę. Panie z uśmiechem wskazały
drogę na miejsce dożynek , a chwilę po nas same przybyły na miejsce. I tu
kolejne zaskoczenie – jedna z nich okazała się być Panią Sołtys, a druga
Prezeską KGW! Tuż po przyśpiewkach i przekazaniu wieńca przez młodzież
rozpoczęła się zabawa taneczna. Na parkiecie obie panie zrobiły największą
furorę, a energią nie dorównywała im nawet bawiąca się młodzież. Dystans obu pań do siebie, niesamowita energia oraz radość
życia dff- to jak się okazało w kolejnych dniach nie tylko specyfika tych dwóch
kobiet, ale raczej całej wsi. Wszystkie osoby, z którymi dotychczas udało mi
się w Rębowie porozmawiać, wpuszczały mnie do swoich domów z miejsca, bez
żadnych wyjaśnień z mojej strony. Każdy też podkreślał ogromną więź, jaka łączy
wszystkich mieszkańców wsi, wzajemną pomoc w trudnych chwilach, ale też
zjednoczenie we wszelkich inicjatywach. Trudno się z resztą nie włączać we
wszelkie zabawy, skoro ma się takich przywódców!
Dożynki w Rębowie, fot. K. Andrzejkowicz
Panorama Grabianowa, fot. K. Andrzejkowicz
Zdobnictwo balkonowe, które nas zachwyciło!, fot. K. Andrzejkowicz
Domachowo i prawdziwi Biskupianie [Kasia]
Jadąc na Biskupiznę byłam przekonana o tym, że jej stolicą
jest Krobia. Już pierwsze rozmowy z mieszkańcami tego regionu wyprowadziły mnie
z błędu – większość z nich twierdziło jednogłośnie, że jest nią Domachowo.
Tutaj działa zespół folklorystyczny „Biskupianie”, który od lat krzewi tradycje muzyczne tego regionu. Już pierwszego dnia badań dotarłam do Pani Joanny, która jak
się okazała była założycielką „Biskupian” w 1972 roku i do dziś prężnie w nim
działa. Niewielkiego wzrostu kobieta od razu ugościła mnie serdecznie w swoim
pokoju, którego ściany i półki zdobiły dyplomy, podziękowania , nagrody za
wieloletnią działalność i krzewienie kultury regionu. Na półkach poustawiane
zdjęcia: Pani Joanny oraz jej męża, rodziców, ale też całego zespołu – wszyscy
w strojach ludowych. Pani Joanna posiada kilka kompletów takiego stroju, w
którym uczestniczy (wraz z innymi członkami zespołu) w uroczystościach
kościelnych (Boże Ciało, dożynki kościelne) oraz na wielu występach i
konkursach. Pomimo dosyć już podeszłego wieku, Pani Joanna wciąż ma siły, a co
najważniejsze chęci do ciągłego uczestniczenia w próbach, zabawach i występach
zespołu. Niestraszne jej „Wiwaty”, „Przodki”, czy też „Równe” i choć twierdzi,
że „głos już nie ten”, to sama widziałam jak chętnie pomagała śpiewać koleżankom
z zespołu podczas niedzielnych dożynek kościelnych w Domachowie. Na wstępie naszej rozmowy usłyszałam, że „nie ma już
prawdziwych Biskupian; moi rodzice to byli Biskupianie z krwi i kości”. Na
szczęście, każde jej kolejne zdanie pokazywało, że tak nie jest, a autentyczną
Biskupiankę mam przed sobą – uśmiechniętą, pracowitą, nienarzekającą i bardzo
serdeczną. Najważniejsze jest to, że tego typu ludzi spotkałam w Domachowie
bardzo wielu i choć nie mieli oni regionalnych strojów ludowych i nie grali na
dudach, z pewnością w mojej głowie istnieją jako Biskupianie.
Serce Domachowa, fot. K. Andrzejkowicz
Telewizja u Pani Joanny, fot. K. Andrzejkowicz
Wiatrak, fot. K. Andrzejkowicz
W kuźni, fot. K. Andrzejkowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz