Sama nazwa wsi budzi miłe odczucia – słychać w niej jakąś wesołość, ciepło i sielskość. Chumiętki to niewielka wioska oddalona od Krobi o kilometr. Według jednego z rozmówców większość jej mieszkańców stanowią pensjonariusze Domu Pomocy Społecznej, znajdującym się w byłym klasztorze misjonarzy Oblatów. We wsi niewiele też mieszka osób, które się tutaj urodziły, większość to przybysze, „którzy nic pewnie o Biskupiźnie nie wiedzą”. Mimo to dwójka starszych osób mieszkających w DPSie wskazała mi położenie cmentarza ewangelickiego, który choć zniszczony ma wkrótce zostać ogrodzony płotem.
Pierwsi rozmówcy przywitali mnie słowami, które etnolodzy słyszą tak często, że w zasadzie nie zwracają na nie uwagi:
– Pani, my nic nie wiemy, mieszkamy tu dopiero 20 lat.
Jednak po kilku minutach rozmowy okazuje się, że ich dziadkowie tańczyli w zespole ludowym, a wnuk jeździł na występy z przedszkolną grupą biskupiańską. Z kolei ich mieszkający po sąsiedzku kuzyn napisał książkę o swoich dziadkach, którzy również aktywnie promowali region, babcia zaś szyła lalki ubierane w ludowe stroje.
Wracając rowerem, zauważyłam dwie kobiety obierające grzyby – głównie maślaki, przed starym, poniemieckim domem. Szybko zaczęły wspominać huczne obchody dożynkowe i stare biskupiańskie zwyczaje. Niebawem do rozmowy dołączyło ich trzech sąsiadów i mąż, który właśnie wrócił z pola oraz pies. Dwóch sąsiadów wkrótce nas opuściło, nie minęło jednak 10 minut a już byli z powrotem. Jeden z nich dał mi plakat informujący o imprezie w Krobi – „Tabor Wielkopolski 2016. Akcja wokół wesela”, bo w jego tle jest zdjęcie z biskupiańskiego wesela. Drugi zaś z ekscytacją wymieniał osoby, które mogą mi pomóc zebrać informacje o regionie. Tym samym zakończył się trzeci dzień badań na Biskupiźnie.
Fot. Z. Lamprecht
Do wsi
Sikorzyn prowadzi zaniedbana asfaltowa droga odchodząca od trasy wojewódzkiej
numer 434. Wije się ona między polami, które zachwycają ciemną zielenią
poplonów, jaśniejszą zielenią wzrastającej kukurydzy oraz brązami i żółcią
ściernisk. Ten krajobraz dominuje przez dość długi czas po minięciu dwóch
tabliczek, jednej informującej o wjechaniu do wsi Sikorzyn i znajdującej się
poniżej drugiej z napisem o fantazyjnej czcionce „Witamy na Biskupiźnie”.
Na
początku miejscowości znajduje się nowo wybudowany domek jednorodzinny,
przesłania on malownicze gospodarstwo zdominowane przez czerwoną cegłę. W nim
spotykam bardzo uprzejmego przedsiębiorcę prowadzącego swój usługowy biznes w
pobliskim Gostyniu, który akurat usypiał córkę w wózku. Okazuje się bardzo
otwarty i płynnie nawiązuje z nim rozmowę o tym, kim jestem i co tu robię. Nasza
rozmowa manewruje między celem mojego przybycia do wsi, pracą mężczyzny a
sytuacją polityczną na świecie. Szybko otrzymuję propozycję wypicia herbaty i
przechodzimy do kuchni. Uruchamiam dyktafon i bardzo płynnie przechodzimy przez
kolejne elementy ankiety, co prawda z pomocą matki informatora. Wyłączam
dyktafon. Kończymy herbatę i kontynuując naszą luźną rozmowę kierujemy się w
otoczeniu psów do drogi. Na koniec wspólne zdjęcie wymiana uprzejmości i
kontaktów. Czas kontynuować prace!
Pani Sołtys przyjmuje mnie w swoim
zaadaptowanym na gabinet korytarzu. Jako odpowiedzialny włodarz wybrany przez
współmieszkańców zna odpowiedzi na wszystkie pytania kwestionariusza. Zasypuje
mnie również zdjęciami i opowieściami o dbaniu o tradycje regionu w czasach
socjalistycznej Polski. Przy wyjściu miła gospodyni wręcza mi pocztówkę
dźwiękową, którą otrzymała od legendarnego na Biskupiźnie działacza Jana z
Domachowa Bzdęgi. Czuję, że jak na pierwszy dzień wystarczy. Pora ogarnąć
informacje w głowie i przelać je na papier!
Droga do Sikorzyna, lekko pod górę, fot. M. Machowska
Witacz, fot. A. W. Brzezińska
Sikorzyn słynie z produkcji powozów, fot. M. Machowska
ŻYCHLEWO [Karolina]
Panią Małgorzatę poznaję w świetlicy wiejskiej w
Żychlewie, gdzie umówiona byłam na rozmowę z sołtysem wsi. Miałam do niej
dzwonić dzisiaj po powrocie z terenu, ale tym razem teren sam zadecydował kiedy
i z kim mam rozmawiać. Jesteśmy więc na wiejskiej sali w trójkę: sołtys, pani
Małgorzata i ja. Ze ściany po lewej stronie spogląda na nas para młodych
biskupian, namalowana przez jedną z mieszkanek Żychlewa. Przez następne dwie
godziny dowiem się, kim są zarówno biskupianie z obrazu, jak i biskupianie, z
którymi właśnie rozmawiam.
– Mój mąż się śmieje, że Biskupianin to jest jak
dzik. Skrzyżowanie dzika z lisem – mówi pani Małgorzata. Najwyraźniej
zauważyła, że jestem zdziwiona takim porównaniem, więc szybko tłumaczy – bo ryje
i jest chytry! Przecież sam ten strój to jest ogromnie paradny. Bogaty jest
taki. Biskupianie bardzo dużą wagę przywiązywali do wyglądu swojego ubioru. No…
i do bogactwa też. Takie słyszałam
anegdotki, że kiedy siali nawóz na Biskupiźnie, to środkiem niekoniecznie to
zboże musiało być eleganckie, ale przy miedzach, to żeby widzieli!
Zainteresowana pytam więc, co jest
charakterystycznego dla mieszkańców Biskupizny.
– Przede wszystkim pracowitość, patriotyzm,
pobożność. Chociaż pobożność to zawsze na wsiach była. Ale też przywiązanie do
ziemi. Ziemia to jest tutaj świętość. Pamiętam moja mama mówiła „chodzili tu
Niemcy, chodzili odmieńcy, oddaj chłopie ziemi, to będziesz miał czerwieńcy. Odejdź
Niemcze, weź swoje talary, kto ziemię sprzedaje, nie naszej jest wiary”. Co w
innych rejonach nie jest aż tak. Tu przywiązanie rolnika do ziemi jest ogromne,
a sprzedać ziemię to jest świętokradztwo.
Podczas naszej rozmowy poznaję kolejne historie,
kolejne anegdoty, pieśni, wspomnienia i osoby. Podobno jest w Żychlewie jeszcze
jedna kobieta, która do dzisiaj nosi codzienny strój biskupiański. Zachodzę tam
w drodze powrotnej, ale moim oczom nie ukazuje się obrazek sprzed
kilkudziesięciu lat lecz sfora psów ewidentnie nie życzących sobie mojej
obecności przed ich bramą. Szczekanie działa jak dzwonek do drzwi i po kilku
sekundach rozmawiam z wnukiem rzeczonej kobiety. Umawiam się na jutro rano.Na odchodnym mówię, że nie wchodziłam do środka, bo
bałam się tych pięknych psów. – To dobrze – mówi mężczyzna – bo właśnie jest
ich pora karmienia.
P.S. Na fotografii nie ma wszystkich psów.
Fot. K. Dziubata
P.S. [Anna Weronika]
W krobskim Urzędzie Miasta od kilku dni mieszka znaleziony w fosie... żółw. Ma swoje akwarium, codziennie dostarczane mu są świeże ślimaki, jest i specjalistyczny pokarm dla żółwi. I trwa dyskusja nad tym, co z nim dalej zrobić - do fosy?
Tymczasowy mieszkaniec krobskiego ratusza, fot. A. W. Brzezińska
Fosa, w której znaleziono żółwia, fot. A. W. Brzezińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz