W Sułkowicach [Asia]
W Sułkowicach Biskupian spotykam już pierwszego dnia. To tradycyjnie
ubrana para, choć sukienka panny młodej jest już nieco wyblakła a jaka
pana młodego lekko tylko przypomina o kolorze biskupim, jaki zapewne
kiedyś miała. Obydwoje patrzą na mnie ze ściany jednego z domów.
Udaje mi się porozmawiać z jego mieszkanką, panią Antoniną, urodzoną w Sułkowicach. Dla niej, Biskupizna to właśnie stroje, które ma namalowane na domu. A także muzyka i tańce. O swoim mężu, niegdyś grającym na dudach mówi „prawdziwy Biskupian”. Kiedy pytam panią Antoninę o legendy albo opowieści, które mogła usłyszeć od swoich rodziców, odpowiada „Najwyżej jakie piosenki…”, a potem pyta „Dana moja dana nie pójdę za pana, może być taka?”
I od razu zaczyna śpiewać.
W samych Sułkowicach, jak i w całym regionie jest wiele sposobów wyrażania „biskupiańskości”.
Jedni, za najbardziej biskupiańskie uznają stroje, muzykę i tańce.
Inni, urodzeni i wychowani w sercu Biskupizny uciekają od wszelkich przejawów folkloru, ale z dumą mówią o sobie „Biskupianie”.
Jeszcze inni pochodzący z różnych części Polski, choć mieszkają tu przez prawie całe życie twierdzą, że za Biskupian to tylko się przebierali, kiedy sąsiadka użyczała im stroju.
Udaje mi się porozmawiać z jego mieszkanką, panią Antoniną, urodzoną w Sułkowicach. Dla niej, Biskupizna to właśnie stroje, które ma namalowane na domu. A także muzyka i tańce. O swoim mężu, niegdyś grającym na dudach mówi „prawdziwy Biskupian”. Kiedy pytam panią Antoninę o legendy albo opowieści, które mogła usłyszeć od swoich rodziców, odpowiada „Najwyżej jakie piosenki…”, a potem pyta „Dana moja dana nie pójdę za pana, może być taka?”
I od razu zaczyna śpiewać.
W samych Sułkowicach, jak i w całym regionie jest wiele sposobów wyrażania „biskupiańskości”.
Jedni, za najbardziej biskupiańskie uznają stroje, muzykę i tańce.
Inni, urodzeni i wychowani w sercu Biskupizny uciekają od wszelkich przejawów folkloru, ale z dumą mówią o sobie „Biskupianie”.
Jeszcze inni pochodzący z różnych części Polski, choć mieszkają tu przez prawie całe życie twierdzą, że za Biskupian to tylko się przebierali, kiedy sąsiadka użyczała im stroju.
A my właśnie tych wszystkich sposobów szukamy.
W Sułkowicach, fot. J. Urbańska
Na szlaku, fot. J. Urbańska
Mural, fot. J. Urbańska
Bo wszyscy Biskupianie to jedna rodzina - Stara Krobia [Marta]
Poniedziałek. Pierwszy dzień w
terenie. W Starej Krobi na samym początku skierowałam się do pani Ani. Każdy ją
polecał, bo dużo wie, bo lubi rozmawiać. Wchodzę na podwórko. Przedstawiam się,
chcę powiedzieć kim jestem i co robię. Nie muszę. Pani Ania i jej koleżanka
znakomicie to wiedzą. Bo ksiądz mówił na mszy, że będą etnolodzy, że można z
nimi porozmawiać. I sołtys też informował. Wskazała miejsce na ławce, żebym
usiadła, to sobie porozmawiamy. I rozmawiałyśmy, zajadając słodkie winogrona z
ogródka. Po jakimś czasie przynosi książkę „Biskupiański rok obrzędowy”, żeby
pokazać strój biskupiański. „Bo wie Pani, ta dziewczyna na okładce ma źle
upięte włosy. Żadnej wsuwki nie powinno być widać. Źle to zrobili”. One wiedzą
najlepiej, ponieważ pamiętają Biskupianki, które jeszcze chodziły w strojach
ludowych na co dzień i od święta. „Babcia kazała, żeby ją pochować po
biskupiańsku, w stroju i w koralach”. Nie tylko ona. Pan Jerzy, następny
rozmówca, stwierdził, że dziś prawdziwe korale biskupiańskie można spotkać
tylko w Domachowie na cmentarzu.
Oglądamy dalej album. Pani Ania
pokazuje kolejne zdjęcia:
- To moja kuzynka. A to mój
kuzyn. A to wnuczka, a tam siostry syn. Bo wie Pani, nas dziewiątka rodzeństwa
była. Tu na zdjęciu moja najbliższa rodzina. Dzieci i wnuki tylko. - A na
zdjęciu doliczyłam się 38 osób.
- A ten zespół z Domachowa?
- A to go zakładał Jan Bzdęga z
moją ciocią. Jej córka mieszka w Domachowie, można z nią porozmawiać. To do
kogo teraz Pani idzie? Do Marii? Wie Pani, to moja kuzynka. Nasze mamy były
siostrami”.
I poszłam do jednej Pani Marii,
do drugiej Pani Marii i do Pana Franka. Jak się okazało, wszyscy byli ze sobą
blisko spokrewnieni. I nikogo nie musiałam prosić by mnie wpuścił i
porozmawiał, ponieważ każdy wiedział, że przyjadą etnolodzy.
Na drugi dzień idę przez
wieś do sklepu. W oddali widzę Panią Anię. Podchodzę, żeby się przywitać, a ona
wita mnie radośnie: „Dzień dobry! Dokąd Martusia zmierza?. Miło poczuć się chociaż
częścią tej wielkiej, biskupiańskiej rodziny.
Witamy!, fot. M. Machowska
Kampania pomidorowa, fot. M. Machowska
Droga do..., fot. M. Machowska
Duma Starej Krobi, fot. M. Machowska
Krobski koteł, fot. M. Machowska
W Posadowie [Ewelina]
W teren wyruszyłam licząc właściwie jedynie na łut
szczęścia, że rozmówców znajdę dosłownie na ulicy. Posadowo przywitało mnie
iście romantycznym obrazkiem – po obu stronach drogi drzewa, głównie stare,
mostki nad małą rzeczką prowadzące do domów i ławeczki. Na jednej z takich
ławeczek siedział przyjaźnie wyglądający starszy pan, który rozbudził moją
nadzieję, że oto znalazłam rozmówcę. Nie zaskoczyło mnie stwierdzenie, że pan
nic nie wie i nie umie ładnie mówić. Zaskoczeniem było to, że postanowił pomóc
„pani z Poznania” i bardzo się w tę pomoc zaangażował. Chodziłam więc za panem
Stanisławem odwiedzając kolejnych sąsiadów by ostatecznie wyruszyć na
poszukiwanie tajemniczego „Pana N.”. Pan N. okazał się być równie
sympatycznym i rozmownym człowiekiem, który oczywiście również „nic mi nie
powie”. I tak stałam z dwoma panami na ulicy, od pół godziny słuchając
opowieści o dawnym Posadowie, Biskupiźnie i o tym, jak się kiedyś ludzie umieli
bawić. A także o tym, że (jak się nagle okazało) jeden z panów śpiewa w
„Biskupianach”, a drugi gra na harmonii, dudach i wielu innych instrumentach. W
końcu Pan N. skapitulował i zaprosił mnie do środka, by pokazać zdjęcia oraz
instrumenty. Zaszczycili mnie nawet prywatnym koncertem! I tak po dwóch
godzinach przyjemnej rozmowy zostałam odprowadzona przez obu panów niemal pod
drzwi mojej kolejnej rozmówczyni, ich koleżanki z zespołu Andzi. Na odchodne
zapewnili, że na nadchodzącym festiwalu w Domachowie nauczą mnie, jak się
tańczy wiwata i wyrazili chęć zagrania na moim weselu. To się nazywa udany
początek badań!
Droga przez Posadowo, fot. E. Panek
Informatorzy :-). fot. E. Panek
Telewizja! [Anna Weronika]
Przedwczoraj telefon:
- Co robią państwo na Biskupiźnie? I skąd pomysł, aby tam pojechać? - to Uniwersyteckie Studio Filmowe UAM zainteresowało się naszymi działaniami. Od godziny 12.00 czekaliśmy na nich w szkole w Starej Krobi (naszym miejscu noclegowym i wypadowym), razem z Panem Dyrektorem, paniami prowadzącymi w szkole Izbę Tradycji oraz z Panią Dyrektor Centrum Kultury w Krobi. Bo opowieść o naszych działaniach jest też opowieścią o miejscach i o ludziach, którzy je tworzą. Było zatem o działaniach szkoły, o zespole, o dokumentowaniu folkloru. A potem wspólnie odwiedziliśmy nasze gościnne Informatorki i uchyliliśmy nieco rąbka tajemnicy z cyklu "warsztat badacza terenowego". Pani Agnieszka opowiadała o dożynkach w Starej Krobi, a Pani Joanna opowiedziała o stroju ludowym.
A wieczorem czas na podsumowanie i... praca przy segregowaniu materiału i transkrypcjach.
Badania w toku!
Tu mieszkamy (i transkrybujemy), fot. A. W. Brzezińska
Asia udzielająca wywiadu, fot. A. W. Brzezińska
Pani Agnieszka, Karolina i Asia, fot. A. W. Brzezińska
Telewizja terenowa!, fot. A. W. Brzezińska
Pani Joanna i Kasia, fot. A. W. Brzezińska
Wieczorne podsumowanie, fot. A. W. Brzezińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz