poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Jaka jest Biskupizna?

Każdy z nas - badaczy - spotkał się z innymi historiami, a z nich w naszych głowach powstał obraz Biskupizny. Poniżej nasze refleksje: 

Biskupizna to właściwie jedna wieś, złożona z kilku. Wszyscy się znają choćby z widzenia. To piękny, rolniczy region, gdzie wszystkie wioski otulone są polami kukurydzy, pomidorów i łąkami. To również wspomnienia najstarszych mieszkańców o barwnych czasach zabaw ludowych. I tańczeniu wiwatów.


Biskupizna to jedna wielka rodzina. To przywiązanie do ziemi, ojcowizny i niesamowita serdeczność wobec drugiego – często obcego – człowieka.


Te obiady u Pani Grażynki!, fot. A. W. Brzezińska


Wydaje się, że Biskupizna to region trochę zamknięty (z początku), ale przy bliższym spotkaniu okazuje się, że to jedna wielka rodzina. Życzliwa i gotowa dzielić się swoją wiedza z tymi, którzy wykażą trochę zainteresowania.



Nie kłamali z tą gościnnością! Do „bazy” zawsze wracałam najedzona. Biskupianie dbają o swój teren i starają się żyć we wspólnocie – na imprezach czy zwykłych „posiadówach”. Mieszkańcy są bardzo pomocni, wszyscy rozmówcy odsyłali  mnie do następnych, którzy zwykle czekali na mnie już przygotowani. I ogromną frajdą było spanie w szkole – emocje jak na biwakach w podstawówce!


 
Nasza noclegownia, fot. A. W. Brzezińska

Biskupizna to otwartość – jeszcze w żadnym innym regionie ludzie nie byli tak serdeczni, bezproblemowi i życzliwi (naprawdę!). Biskupizna to pracowitość – wszyscy ciężko pracują, ale nikt nie narzeka. I widziałam więcej pomidorów niż elementów strojów ludowych.



Biskupizna to bogactwo i pomidory. Kolor stroju tak naprawdę jest od pomidorów, a nie od szat biskupich ;-)



Biskupizna to otwarci i życzliwi mieszkańcy, zaciekawieni naszymi badaniami i ciekawi ich wyników. W każdej wsi, w każdej rodzinie, w każdym z naszych rozmówców kryje się tysiące ciekawych historii. Niby takich samych, niby zwyczajnych, powtarzalnych, ale… osobistych i wartych odkrywania oraz utrwalania. 

Spodziewałam się wielu odmów spotkań z powodu prac polowych i nastawienia "to Wielkopolska, nie Podlasie, tutaj ludzie nie czekają na nas na ławeczkach".  Nikt nie odmówił mi rozmowy! No chyba, że nie czuł się kompetentny, bo na przykład mieszka tutaj od niedawna. Z moich rozmówców nie wszyscy mają w domach stroje biskupiańskie. Niektórzy ich wręcz nie znosili, ubierali je bo musieli, bo ktoś im kazał. Była przez kilka dekad swego rodzaju luka w użytkowaniu stroju. Te, które widzimy dziś były albo własnością prababć i pradziadków, albo nowym nabytkiem młodzieży w zespołach regionalnyc.
 
 
 A to jesteśmy MY! Pamiątkowa fotka wykonana pod starokrobską wiatą, fot. K. Dziubata

Od lewej w II rz.: Marta ze Swarzędza, Asia z Borówca, Hubert z Gniezna, Kasia z Krzyża, Zosia z Nakła
Od lewej w I rz.: Bartek z Poznania, Ewelina z Tarnobrzega, Anna Weronika z Poznania, Karolina ze Wschowy



sobota, 27 sierpnia 2016

Ostatnie wywiady



Ostatni Biskupian [Marta]
Przez tydzień czasu, każdego dnia poznawaliśmy Biskupiznę. I każdego dnia ktoś z naszej grupy słyszał zdanie, że prawdziwej Biskupizny już nie ma. Nie ma, ponieważ coraz mniej osób nosi biskupiańskie stroje. Wielu uważa, że w młodym pokoleniu jest już tylko jeden Biskupian. Ostatni Biskupian.
W piątek wieczorem pojechałyśmy z Karoliną na wywiad do Ostatniego Biskupiana. I dzięki niemu uwierzyłam, że Biskupizna nie umiera. Nie dlatego, że przez dwie godziny rozmawiałam z 25-latkiem ubranym po biskupiańsku, lecz dlatego, że on sam wcale za ostatniego Biskupiana się nie uważa. Biskupizna to coś więcej, niż zewnętrzna szata, stroje ludowe. Biskupizna to pewne wartości i więzi, które łączą tę społeczność. To pracowitość, przywiązanie do ziemi, chęć pomnażania majątku. Jak stwierdził wczoraj nasz rozmówca, dawniej dla Biskupian ważne było, by mieć jak najlepsze konie i bryczki. Dziś chcą mieć jak najlepsze samochody i traktory. Zmieniają się czasy, zmieniają się przedmioty pożądania, jednak wartości drzemiące w Biskupianach pozostają niezmienne. Ostatni Biskupian jest pewien, że Biskupianie przetrwają wszystko. Są silni. Przetrwali rozbiory, przetrwali wojny, zesłania na Syberię i przesiedlenia: do Tarnowa, Piotrkowa Trybunalskiego, nad Bałtyk czy do Niemiec. I zawsze wracali na swoją ziemię, której także i teraz tak łatwo nie oddadzą, na budowę kopalni. 




Fot. K. Dziubata
Wiersze [Anna Weronika]
Zdjęcie wykonano przed budynkiem szkoły (obecnie jest tam wiejska świetlica). W środku bardzo poważny i dostojny siedzi kierownik szkoły - Albin Pokładek. Otacza go chmara dzieciaków, uczniów, mieszkańców Starej Krobi i okolic. Mali Biskupianie, których losy ułożyły się bardzo różnie. To rok szkolny 1946, tuż po wojnie, a przed nimi całe życie, ciężka praca, wybory życiowe. Ale teraz wesoła gromada z ciekawością patrzy w obiektyw aparatu. Pstryk!
Jeden z nich - Tadek - będzie w swoim dorosłym życiu mieszkał i pracował z Zielonej Górze, Głogowie, będzie się znał i przyjaźnił z Janem Bzdęgą, będzie pracował jako statystyk (zamiłowanie do tabelek i wykresów cały czas w nim jest!). I jako dorosły Tadeusz swój pierwszy wiersz poświęci kościołowi w Domachowie, tam też będzie odwiedzał rodzinne groby. Mieszkając i pracując w Gostyniu znajdzie i czas na chwilę zadumy i zastanowienia nad Biskupizną i jej krajobrazem. Łąki i pola, wspomnienie Matki, muzyka i dudy, sąsiedzi i wspomnienia - to wszystko zostanie w jego twórczości. Obrazki z Biskupizny malowane słowem i sercem.
 Uczniowie szkoły w Starej Krobi, z archiwum T. Wujka, fot. A. W. Brzezińska


 Pierwszy wiersz, z archiwum T. Wujka, fot. A. W. Brzezińska

 Mama, z archiwum T. Wujka, fot. A. W. Brzezińska

 Figura, która kiedyś stała w Starej Krobi, z archiwum T. Wujka, fot. A. W. Brzezińska

 Dedykacja, z archiwum T. Wujka, fot. A. W. Brzezińska


piątek, 26 sierpnia 2016

Grabianowo, Rębowo i Domachowo

Grabianowo i kopalnia [Hubert]
Mała wieś, do której wjeżdżamy przez przejazd kolejowy a chwilę później zamykają się za nami szlabany. Już z daleka zauważamy rozwieszony na płocie plakat głoszący hasło przeciwko budowie kopalni, odwraca on nawet naszą uwagę od sporej figury Jezusa ustawionej w centralnym punkcie wsi. Zauważamy matkę bawiącą się z dziećmi na trawie i postanawiamy przeprowadzić z nią wywiad. W trakcie wywiadu docieramy do tematu kopalni. Wywołuje on wiele emocji, mimo iż informatorka mówi nam, że sama nie posiada ziemi a dom, w którym mieszka jest tylko wynajęty, to i tak obawia się ona zmian w swoim otoczeniu. Po krótkiej rozmowie zostajemy wysłani do lokalnej młodej działaczki walczącej przeciwko dewastacji lokalnych krajobrazów.  Czym prędzej się tam wybieramy.  Zgadza się ona na rozmowę i gdy tylko pada słowo kopalnia dziewczyna zaczyna mówić coraz to bardziej emocjonalnie. Mimo to przytacza logiczne argumenty używając specjalistycznego języka, które przemawiają za jej racjami. Nie widzi ona żadnych korzyści płynących z budowy kopalni. Boi się o swoją ojcowiznę przekazywaną od pokoleń i o swoją przyszłość, bo to właśnie z gospodarstwem chciała ją powiązać. Jadąc dalej napotykamy uprzejmą starszą panią, która ugaszcza nas herbatą i wieloma słodkościami. Po bardzo długiej rozmowie dowiadujemy się, że pani uważa kulturę Biskupizny za upadającą, nie widzi by dawne tradycje i zachowania były kultywowane a ludzie coraz to bardziej się od siebie odwracają i nie mają kontaktu ze sobą. Podważa ona prace nad wskrzeszeniem regionalnej kultury, które przeprowadzone przed laty były przez postać otoczoną w okolicznych wsiach szacunkiem. Jednak, gdy docieramy do tematu kopalni mówi nam o obronie lokalnego krajobrazu, że jednak ludzie powinni zadbać o to by Biskupizna trwała, chociaż biologicznie, jeśli kultura zanika. Tak, więc w małej wiosce, o której sami mieszkańcy mówią, że niczym się nie wyróżnia a jedyną rzeczą charakterystyczną jest figura, która jest punktem orientacyjnym dla kurierów przywożących paczki do wsi. Mimo nie utrzymywania między sobą zażyłych kontaktów mają oni wspólne dobro, jakim jest ich region i są gotowi o to wspólne dobro walczyć.

Rębowo i różowy kapelusz [Kasia] 
Już pierwszego dnia mojego pobytu na Biskupiźnie udało mi się uczestniczyć w dożynkach: kościelnych w Domachowie oraz wiejskich w Rębowie. O ile w tej pierwszej wsi mogłam zobaczyć Biskupian ubranych w tradycyjne stroje z tego regionu w dosyć bogobojnej odsłonie, o tyle w Rębowie pokazano mi jak wygląda współczesny Biskupianin, który lubi się bawić. Zarówno ja, jak i Ewelina z którą wybrałyśmy się na dożynki wiejskie, byłyśmy pierwszy raz w Rębowie. Nie znając drogi prowadzącej na salę wiejską (obok której dożynki miały się odbyć), postanowiłyśmy zapytać się o nią jej mieszkańców. Podjechałyśmy więc rowerami do najbliżej znajdujących się nas dwóch kobiet. Od tyłu wyglądały co najmniej zdumiewająco – jedna w różowej garsonce z ogromnym, wściekle różowym kapeluszu, a druga również w pudrowym kostiumiku oraz fikuśnie zawiązanej chustce na głowie. Z oddali panie sunące w szpilkach po wiejskiej drodze wyglądały trochę komicznie, ale jednak wciąż dostojnie. Wtedy pomyślałam, że może to być po prostu specyfika biskupiańskiej mody, gdzie wciąż nie można się obyć bez bogatych zdobień i rzucających się w oczy kolorów. Jaka była więc nasza konsternacja, gdy zapytałyśmy panie, czy na pewno zmierzamy w dobrym kierunku, a obie panie odwróciły się w naszą stronę… Okulary ze szkłami grubości denka od słoików i przerysowany makijaż zrobiły na nas ogromne wrażenie i prawie odebrały nam mowę. Panie z uśmiechem wskazały drogę na miejsce dożynek , a chwilę po nas same przybyły na miejsce. I tu kolejne zaskoczenie – jedna z nich okazała się być Panią Sołtys, a druga Prezeską KGW! Tuż po przyśpiewkach i przekazaniu wieńca przez młodzież rozpoczęła się zabawa taneczna. Na parkiecie obie panie zrobiły największą furorę, a energią nie dorównywała im nawet bawiąca się młodzież. Dystans obu pań do siebie, niesamowita energia oraz radość życia dff- to jak się okazało w kolejnych dniach nie tylko specyfika tych dwóch kobiet, ale raczej całej wsi. Wszystkie osoby, z którymi dotychczas udało mi się w Rębowie porozmawiać, wpuszczały mnie do swoich domów z miejsca, bez żadnych wyjaśnień z mojej strony. Każdy też podkreślał ogromną więź, jaka łączy wszystkich mieszkańców wsi, wzajemną pomoc w trudnych chwilach, ale też zjednoczenie we wszelkich inicjatywach. Trudno się z resztą nie włączać we wszelkie zabawy, skoro ma się takich przywódców!




 Dożynki w Rębowie, fot. K. Andrzejkowicz

 Panorama Grabianowa, fot. K. Andrzejkowicz

Zdobnictwo balkonowe, które nas zachwyciło!, fot. K. Andrzejkowicz

Domachowo i prawdziwi Biskupianie [Kasia] 
Jadąc na Biskupiznę byłam przekonana o tym, że jej stolicą jest Krobia. Już pierwsze rozmowy z mieszkańcami tego regionu wyprowadziły mnie z błędu – większość z nich twierdziło jednogłośnie, że jest nią Domachowo. Tutaj działa zespół folklorystyczny „Biskupianie”, który  od lat krzewi tradycje muzyczne tego regionu. Już pierwszego dnia badań dotarłam do Pani Joanny, która jak się okazała była założycielką „Biskupian” w 1972 roku i do dziś prężnie w nim działa. Niewielkiego wzrostu kobieta od razu ugościła mnie serdecznie w swoim pokoju, którego ściany i półki zdobiły dyplomy, podziękowania , nagrody za wieloletnią działalność i krzewienie kultury regionu. Na półkach poustawiane zdjęcia: Pani Joanny oraz jej męża, rodziców, ale też całego zespołu – wszyscy w strojach ludowych. Pani Joanna posiada kilka kompletów takiego stroju, w którym uczestniczy (wraz z innymi członkami zespołu) w uroczystościach kościelnych (Boże Ciało, dożynki kościelne) oraz na wielu występach i konkursach. Pomimo dosyć już podeszłego wieku, Pani Joanna wciąż ma siły, a co najważniejsze chęci do ciągłego uczestniczenia w próbach, zabawach i występach zespołu. Niestraszne jej „Wiwaty”, „Przodki”, czy też „Równe” i choć twierdzi, że „głos już nie ten”, to sama widziałam jak chętnie pomagała śpiewać koleżankom z zespołu podczas niedzielnych dożynek kościelnych w Domachowie. Na wstępie naszej rozmowy usłyszałam, że „nie ma już prawdziwych Biskupian; moi rodzice to byli Biskupianie z krwi i kości”. Na szczęście, każde jej kolejne zdanie pokazywało, że tak nie jest, a autentyczną Biskupiankę mam przed sobą – uśmiechniętą, pracowitą, nienarzekającą i bardzo serdeczną. Najważniejsze jest to, że tego typu ludzi spotkałam w Domachowie bardzo wielu i choć nie mieli oni regionalnych strojów ludowych i nie grali na dudach, z pewnością w mojej głowie istnieją jako Biskupianie.

 Serce Domachowa, fot. K. Andrzejkowicz

 Telewizja u Pani Joanny, fot. K. Andrzejkowicz

 Wiatrak, fot. K. Andrzejkowicz

W kuźni, fot. K. Andrzejkowicz



czwartek, 25 sierpnia 2016

Bukownica, Potarzyca, Wymysłowo oraz nasze plony

Bukownica. Powrót na badania [Bartek]
Ostatni raz na studenckich badaniach byłem w 2010 roku, a odwiedziny w Starej Krobi to swego rodzaju "powrót do przeszłości". Choć samą Biskupiznę odwiedzam po raz pierwszy i jestem tu w trochę innym charakterze. Dzień zaczął się w Lesznie, skąd wyruszyłem rowerem do Starej Krobi. Niby tylko 33 kilometry, ale aura okazała się mało łaskawa. No, ale co to dla badacza. Wiejskie sklepiki zawsze sprzyjają badaczom. Przerwy na lody, zimne napoje i łapanie cienia w przysklepikowych ogródkach.
W końcu jednak docieram do Starej Krobi. Chwila relaksu, studencki posiłek i ruszamy z Martą na podbój Biskupizny. W drodze wspominamy różne wcześniejsze badania, wymieniamy doświadczenia, ale celem jest oczywiście zdobycie informatora. Najpierw jednak konieczne są odwiedziny w sklepie, bo niby już 17, ale słońce nie odpuszcza. Niestety najbliższy sklep trzy kilometry od nas, a w dodatku nie w naszym kierunku.
Po uzupełnieniu płynów i kalorii kierujemy się do informatorów. Właściwie to kieruje nas zapytana mieszkanka jednej z wsi - Tą drogą dojedziecie, cały czas jedźcie prosto! - zapewnia nas.
No to jedziemy. Droga nie wygląda źle. Niby kocie łby, ale da się jechać. Problem w tym, że w pewnym momencie kamienie zamieniają się w szuter, potem w łąkę, a na końcu w świeżo skoszone pole. A dalej nie ma niczego, a właściwie jest... kanałek. W oczach stają mi badania na Żuławach w 2008 roku. Tam również pewnego lipcowego dnia z koleżanką - nomen omen - Martą, zabłądziliśmy między kanałami. Wtedy wychodzenie trwało dwie godziny. Dziś udało się szybciej, po 20 minutach znajdujemy drogę i trafiamy do informatorów.
A wywiad? Kto kiedykolwiek był na badaniach, wie, że informatorzy są różni, rozmowy są różne. Tym razem rozmówców jest trzech. Mąż, żona i ojciec kobiety. I każdy z nich jest inny. Ton rozmowie nadaje mąż, żona raczej słucha, a dziadek wtrąca swoje uwagi. Wywiad jest jednak niezły, prezentacja strojów ludowych, przypominanie gwary. Klasyka etnografii. Jadnak największe wrażenie robi rodzinny album prowadzony od lat dwudziestych z dokładnymi podpisami. Takie znaleziska trafiają się rzadko, a dla mnie to drugi taki album, na który udało się trafić. Niesamowite wrażenie.
To był intensywny dzień, ale było warto wrócić na chwilę w teren i przypomnieć sobie studenckie badania. 
 Rodzinny album, fot. B. Stańda

 Korale po babci, fot. B. Stańda

 Stop kopalni, fot. M. Machowska

Witacz, fot. M. Machowska

Potarzyca i sok z aronii [Zosia]
Są takie momenty w trakcie badań, kiedy uświadamiam sobie, że zaczynam odrobinę przywiązywać się do terenu. Tak też było w Potarzycy – niewielkiej wioski położonej kilka kilometrów od Krobi. Podczas drugiej wizyty zawędrowałam do domu, poleconego przez poprzednich rozmówców. Nie byłam wcześniej umówiona, poszłam „z marszu”.
–  O, pani etnolog z Poznania! My się trochę pani spodziewaliśmy, mamy przygotowanych kilka zdjęć i pamiątek. Proszę wejść.
Takie powitanie wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Ale czemu się dziwić – sami mieszkańcy mówią, że gościnność jest cechą charakterystyczną dla tutejszych. Symbolem niemal. Na jednego z Potarzyczan mówili nawet Gościnny, bo prowadził kiedyś karczmę. Wspólne biesiadowanie nie jest zresztą tutaj czymś obcym. W nowo wyremontowanej świetlicy organizowany jest Dzień Babci i Dziadka, Wigilia czy inne imprezy związane z corocznymi świętami. Młodzi ludzie też dbają o wspólną przestrzeń i sami aranżują sobie czas – jakiś czas temu zajęli się salą nad OSP, gdzie stworzyli własnymi rękoma siłownię. Za budynkiem OSP i przyległym do niego sklepem dzięki inicjatywie Stowarzyszenia „Razem raźniej” zbudowano altanę, postawiono ławki i miejsce na ognisko – tak zwany gościniec.
Ja również doświadczyłam lokalnej życzliwości, bowiem wyjeżdżałam ze wsi nakarmiona przez rozmówców. Dostałam też własnej roboty sok z aronii. Nic, tylko jeździć i badać!

 Monumentalne budynki gospodarcze, fot. Z. Lamprecht

 Jeśli wpis robi Zosia to wiadomo, że jakieś zwierzaki muszą być ;-), fot. Z. Lamprecht

 Praca wre, fot. Z. Lamprecht

 Nówka-sztuka, fot. Z. Lamprecht

Gościniec w gościnnej Potarzycy, fot. Z. Lamprecht

Wymysłowo i legendy wiejskie [Karolina]
Ongiś niedaleko Krobi, na tak zwanej Łysej Górze w wiosce Wymysłowo wznosiło się potężne zamczysko. Zamieszkiwał je pan możny wprawdzie i bogaty, ale skąpiec obrzydliwy. Miał on córkę jedynaczkę imieniem Dobruchna. Piękne to było nad podziw dziewczę i niezwykle dobre.Ojciec trzymał ją w zamknięciu srogim i nie pozwalał wychodzić poza mury zamku,obawiał się bowiem, że ktoś się w niej zakocha; wiana zaś skąpiec nie chciał nikomu dawać. Wieść o pięknej pannie rozeszła się jednak szeroko po okolicy.Wielu młodych rycerzy starało się o jej rękę, ale na próżno. Nie tylko, że nie ujrzeli Dobruchny, ale w dodatku stary skąpiec precz odpędzić ich kazał od progów zamkowych. Krążyli tedy dokoła i myśleli nad tym, jakby to się dostać do pięknej panny. Lecz nic wymyślić nie mogli. Tylko miejscowość, w której tyle czasu strawili myśląc, otrzymała nazwę Wymysłowo. 
Wymysłowo znajduje się w połowie drogi między Krobią a Domachowem. Ze Starej Krobi, gdzie mieszkamy są tutaj niecałe 4 kilometry. Jadąc wojewódzką 434 pojedziemy przez Żychlewo i nacieszymy oczy widokiem niekończących się biskupiańskich pól. Od strony Domachowa pojedziemy nieco krócej i zobaczymy to legendarne miejsce, gdzie miała mieszkać piękna Dobruchna. Łysa Góra jest jednak o wiele mniejsza, niż wskazuje na to wymysłowska opowieść. Trudno wyobrazić sobie na niej potężne zamczysko. Tylko jej nazwa się zgadza i funkcjonuje do dziś, przypominając mieszkańcom wsi o miejscu w którym się niegdyś bawili. 
Ze Starej Krobi do Wymysłowa można dojechać też na skróty przez pola. Dwukilometrowa trasa ma jednak do zaoferowania nieco więcej niż piękne krajobrazy z 434. Kilkaset metrów przed wsią, pośrodku niczego znajdują się cztery rzędy ogromnych lip, w których cieniu spoczywa historia miejscowości. To cmentarz ewangelicki, pozostałość po niemieckich osadnikach Wymysłowa. A raczej jego resztki. Połamane płyty nagrobne leżą w dwóch stertach a wykopane doły chowają się pod bluszczem, barwinkiem i pokrzywą. Jedni mówią, że Polacy, którzy sprowadzili się w te strony po wojnie zniszczyli niemieckie groby a części ogrodzenia cmentarza niektórzy wykorzystali w swoich gospodarstwach. Inni natomiast uważają, że to naukowcy prowadzący w Wymysłowie swego czasu badania archeologiczne zostawili cmentarz w opłakanym stanie. Nikt nie wie, co się tak naprawdę stało z miejscem, gdzie spoczywali Heinrich, Eva Dorothea, Willi i Gustav. Tylko lipy, ale one nic nam nie powiedzą.  





Cmentarz ewangelicki, fot. K. Dziubata

Plony [Anna Weronika]
Plon niesiemy plon, z tych żychlewskich stron,
ten wianeczek ten kłosiany, złotą nitką przeplatany, plon niesiemy plon.
I po żniwach, i po dożynkach, a za chwilę będzie i po lecie... Kolejne dni na Biskupiźnie to nowe historie, nowe kontakty, godziny spędzone na poznawaniu skomplikowanego systemu pokrewieństwa (kuzyn męża mojej kuzynki z czwartej linii). Dożynki odbyły się tradycyjnie, tak jak zawsze.  W kościołach w Krobi i Domachowie jeszcze je można było zobaczyć. A i my mamy swoje plony, a właściwie dary, którymi nas obdarowują gościnni mieszkańcy Biskupizny. Książki, zdjęcia, herbatki, jajka, ciasta. Obdarowuje nas i sama Biskupizna - wracając z wywiadu można skubnąć rumiane jabłko z rosnącego przy drodze drzewa. Bogata Biskupizna - bogata gościnnością i niekończącymi się historiami, które cierpliwie wysłuchujemy, nagrywamy i spisujemy.
Dożynkowy wystrój kościoła w Domachowie, fot. A. W. Brzezińska



Biskupianka, fot. A. W. Brzezińska
 

Wieniec z Potarzycy w krobskim kościele, fot. A. W. Brzezińska



Prezenty,  fot. A. W. Brzezińska
 
I następne prezenty, fot. A. W. Brzezińska